Spełnione marzenia i nieustanna nauka – rozmowa z Super Konsultantką Anią

Spełnione marzenia i nieustanna nauka – rozmowa z Super Konsultantką Anią

To kolejny wywiad z serii “Dziewczyny w IT”. Dzisiaj trochę nietypowo, bo rozmawiam z Anią, która otwarcie przyznaje, że nie jest programistką, ale jej codzienna praca wymaga od niej umiejętności czytania kodu, pisania SQLa, stawiania serwerów, ogarniania SSLa, rozmawiania z klientami i rozumienia ich potrzeb… Ania opowiada o tym, jak zaczęła się jej przygoda z konsultingiem i co ją do tego przekonało!

Ania: Nazywam się Anna Gieniusz i jestem konsultantką IT. Pracuję w małej firmie konsultingowej, która specjalizuje się we wdrażaniu systemów do zarządzania kampaniami marketingowymi. Z wykształcenia jestem socjologiem, a do szeroko rozumianego IT przeszłam z marketingu. Moja ścieżka jest więc trochę naokoło – nie powiedziałabym, że weszłam bocznymi drzwiami, ale może bardziej obrotowymi. I tak trochę się kręcę – częściej wiem, co bym chciała zrobić, niż jak to zrobić.  

Agata: Mówisz, że pracowałaś wcześniej w marketingu i właśnie z tego marketingu przebranżowiłaś się i zaczęłaś pracę w konsultingu. Czemu zdecydowałaś się na tę zmianę?  

Ania: Historia zaczyna się jakieś 20 lat temu… Studiowałam socjologię i bardziej ciekawiła mnie statystyka niż historia idei, więc pewnego razu na wakacje załapałam staż w korporacji w Mordorze na Domaniewskiej. Tam zaczęłam swoją pracę jako analityk danych. Czasy były bardzo ciekawe, ponieważ najlepszym systemem do zarządzania bazami danych był wtedy SPSS. Praca analityka polegała na tym, że pisaliśmy kod w syntaksie, który bardzo się różnił od zwykłego SQLa i uruchamialiśmy ten kod, potem mieliśmy godzinę dla siebie, ponieważ dopiero po godzinie ten kod wypluwał jakąkolwiek tabelę, takie były wtedy prędkości na serwerach! Więc po godzinie człowiek dowiadywał się, że zepsuł wszystko albo nie i robił od nowa.   

Po trzech latach pracy przeszłam do firmy, w której właśnie wdrożono Unicę – taki system do zarządzania kampaniami. I ja razem z tym systemem musiałam się wszystkiego nauczyć. I to było super!   Mówiąc “zarządzanie kampaniami” marketingowymi mam na myśli całą część komunikacji marketingowej, która jest adresowana bezpośrednio do klientów. Za każdym razem, kiedy dostajesz e-maila, sms-a, zaadresowane do siebie kopertę, czy cokolwiek w tym stylu – to pochodzi z jakiejś bazy danych, do tego jest przypięta kreacja, kanał i jest to komunikacja sterowana właśnie w ramach tego marketingu bezpośredniego. Nigdy nie zajmowałam się kreatywną częścią marketingu, raczej tym żeby użytkownicy dostali właściwe informacje we właściwym czasie.    Potem urodziłam córkę i poszłam na urlop macierzyński. I co by nie mówić – jak wróciłam do pracy po urlopie, to przeżyłam mały szok. Z jednej strony szef bardzo pilnował, żeby nikt mojego stanowiska nie zlikwidował, ale kiedy otworzyłam maila, zaczęłam czytać i okazało się, że nic z tego nie rozumiem, to – trochę z frustracji – wybuchnęłam płaczem.   

To był chyba najgorszy czas w mojej karierze zawodowej. Chyba pierwszy raz w życiu zdarzało mi się chodzić do pracy i płakać, że ta praca jest zupełnie beznadziejna. Pewnego dnia poszłam do mojej nowej szefowej i powiedziałam jej, że chyba się tu nie sprawdzam. Powiedziała mi wtedy coś bardzo ważnego: “jeśli koło środy zaczynasz myśleć o piątku, to znaczy, że coś nie tak jest z twoją pracą i potrzebujesz jakiejś zmiany”.  

Postanowiłam zatem znaleźć nową pracę. Odwiedziłam gabinet doradcy zawodowego, który zapytał mnie o moją wizję idealnej pracy. Pomyślałam wtedy o tym, że uwielbiam te dane, uwielbiam bazy danych, wiem wszystko o kampaniach, ale często w danej korporacji to jest taki dead end. Jesteś dobra, robisz to bardzo dobrze, ale nigdzie stąd nie wyjdziesz. A poza tym, to jest trochę taka nudna praca, bo w kółko robisz to samo. Idealna praca dla mnie, powiedziałam mu wtedy, to byłoby robić to i mówić ludziom jak to robić, ale tak trochę “z zewnątrz”. Nie być w środku, w całej strukturze… Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że taka praca istnieje!   Tydzień później otworzyłam Pracuj.pl. Firma, z którą współpracowałam, zarządzając kampaniami, szukała dla siebie pracownika. Po kilku minutach zadzwonił do mnie mój przyszły szef i powiedział: “Cześć Ania, zapraszamy”. I tak zmieniłam pracę i przeszłam do konsultingu, jeszcze w Polsce. Pokochałam konsulting, ponieważ tam nie ma dwóch identycznych projektów, co chwilę jest nowy klient, co chwilę coś nowego się dzieje. Każdy człowiek jest inny i cały czas jest coś ciekawego. To jest jedna z najbardziej uzależniających rzeczy na świecie – ciekawość kolejnego projektu.   

Agata: A możesz jeszcze wyjaśnić, na czym polega konsulting? Jak wyglądają projekty, jak działa to w praktyce? Czy Ty faktycznie wchodzisz i pokazujesz palcem, co należy zrobić?  

Ania: Zarówno w Polsce, jak i w UK, pracuję w małych firmach konsultingowych. Co oznacza, że robię zupełnie wszystko – od pisania oferty do czegokolwiek co klient sobie zażyczy w obszarze, na którym powinnam się znać. To jest tak, że jeśli klient dzwoni i prosi o wsparcie w jakimkolwiek obszarze marketingu, to moim zadaniem jest zrobienie wszystkiego, aby ten problem rozwiązać.  I ten problem klienta może być każdego rodzaju. Wszystko kręci się wokół szeroko rozumianego marketingu bezpośredniego i marketing automation, jednak w każdym projekcie może to być inny fragment układanki.  

3 projekty temu musiałam zrobić wywiady z 13 różnymi osobami, które biorą udział w przygotowywaniu kampanii marketingowych, żeby wyłapać wszystkie momenty, w których oni potrzebują usprawnienia! W poprzednim projekcie jednego dnia nie miałam pojęcia jak używać danego API, w następnym już to rozumiałam, a po 3 sama rozpisałam wymagania do systemu i wdrożyłam to.  

Agata: Czyli głównie zajmujesz się automatyzacją  

Ania: Tak, ale od strony merytorycznej, procesowej i technicznej. Kiedy jeszcze pracowałam w Polsce w firmie konsultingowej, to pracowaliśmy dwójkami. Ja byłam od tego, żeby zrozumieć potrzeby, procesy i plany marketingowe klienta, po czym przekładałam te wymagania na wymagania techniczne. Instalował to już mój kolega. I to było proste. To nie wychodziło poza zakres moich umiejętności.   Kiedy 4 lata temu przyjechałam do Wielkiej Brytanii, trafiłam do firmy konsultingowej, która jest prawie identyczna z tą, w której pracowałam w Polsce. Wdraża dokładnie te same systemy do zarządzania kampaniami i ogólnie jest to bardzo podobna praca. Jednak w Purple Square Consulting, gdzie pracuję w tej chwili, mieli trochę inne wymagania rekrutacyjne. Powiedzieli mi, że moja praca może być do 80% wyjazdowa, czyli albo 3 tygodnie w miesiącu, albo 4 dni w tygodniu praca poza domem. Wtedy rekruter bardzo mocno to podkreślił i trochę jestem mu za to wdzięczna, że tę decyzję muszę podjąć z resztą mojej rodziny, ponieważ to na pewno będzie bardzo mocno wpływało na życie nas wszystkich.   

W tamtym momencie pracowałam w marketingu jakiejś giga korporacji i już po 2 miesiącach wiedziałam wszystko i każdego dnia waliłam głową w ścianę z nudów. Dlatego też przedstawiłam sprawę mojemu mężowi – wiedząc, że będę kochać tę pracę, ale będzie nam ciężko. Mój mąż powiedział wtedy, że skoro w tej firmie już po 2 miesiącach nie czuję się dobrze, to pewnie i tak prędzej czy później ją zmienię. A potem dodał, że powinnam robić to, co mi się podoba.   

Na spotkaniu rekrutacyjnym,  powiedziałam, że nigdy nie zajmowałam się system od strony technicznej, ale moi przyszli szefowie machnęli na to ręką i powiedzieli: “nie przejmuj się, my Cię tego nauczymy”. Początkowo strasznie w siebie wątpiłam, nie sądziłam, że mogę się tego nauczyć. Bardzo pomogło mi, gdy mój szef powiedział, że jest z wykształcenia rzeźbiarzem i się tego nauczył, więc czemu ja miałabym tego nie ogarnąć?   

I to właśnie mój szef został moim nauczycielem. I miał nie lada zadanie – przygotować mnie do samodzielnej pracy w ekspresowym tempie, gdyż już za kilka tygodni miałam wyjechać do pracy nad swoim pierwszym projektem. To były jedne z najciekawszych tygodni w moim życiu, ponieważ chyba od studiów albo matury nie uczyłam się niczego w takim tempie, jak w ciągu pierwszych trzech miesięcy w tej pracy. Przygotowując się do tego projektu, przełamałam tyle twoich barier! Projekt zakończył się sukcesem. Nauczyłam się dużo więcej, niż wydawało mi się możliwe. W efekcie czułam się dużo młodsza! Po drugie poczułam, że mogę jeszcze dużo więcej!  

UNICA – system, z którym pracuję – to gotowe oprogramowanie, które wymaga ustawienia webserwera, bazy danych i jakiejś dodatkowej konfiguracji. I trzeba to jeszcze zintegrować z ekosystemem firmy. I tak jednego dnia nie miałam pojęcia co to jest ldap, potem byłam specjalistką w tym zakresie; innym razem nie wiedziałam, co to jest SSL, a wkrótce moje serwery podawały sobie ręce i przekazywały certyfikaty. Wszystkiego uczyłam się trochę w biegu i na żywo. I to jest trochę jedną z zalet mojej pracy, że stawiam sobie (albo stawiane są przede mną) wyzwania, którym muszę sprostać. To jest super!   

Nauczyłam się po pierwsze, że jeśli znajduję błąd to na pewno jest na to odpowiedź w Googlu. Jeśli proszę o pomoc moich super doświadczonych kolegów, to oni wysyłają mi link do pierwszej odpowiedzi z wyszukiwarki. Nagle okazało się, że inni też nie znają odpowiedzi! To było dla mnie takie bardzo odkrywcze.   

Tak zaczęłam swoją przygodę w tym świecie konsultingowym i konsultingu IT. Od tamtej pory to robię i nie zdarzyło mi się jeszcze nudzić. Nie jestem programistką, ale jestem takim wdrożeniowcem, project managerem, konsultantem, analitykiem danych i jeszcze konsultantem merytorycznym. Czasem brakuje mi takiej elementarnej wiedzy IT. Uczę się “na żywca”, a ponieważ nie pracuję dłużej niż kilka miesięcy w żadnym środowisku, to tego wszystkiego uczę się tak trochę pobieżnie. I owszem – kiedy pracuję u klienta na serwerze Linuksowym, to wtedy ogarniam co i jak, na tyle, żeby poruszać się między folderami, przeskakiwać, przenosić pliki edytować pliki i tak dalej. Ale wystarczy mi 3 miesiące na innym projekcie, gdzie klient używa zupełnie innego środowiska, aby zapomnieć to wszystko. I potem wdrażam się od nowa. I jedyne co mnie trzyma, to za każdym razem odkrywam trochę świat na nowo. To lubię.   

Agata: A czy ktoś zwrócił Ci kiedyś uwagę, że Ty się przecież na tym nie znasz, że nie masz takiej czy innej edukacji?  

Ania: Nikt mi nigdy nie zwrócił uwagi na brak edukacji kierunkowej. Może to dlatego, że te studia skończyłam tak dawno temu, że niezależnie od tego, co bym studiowała, to i tak by mi się to teraz do niczego nie przydało. Tak sobie myślę, że to, czego uczono na informatyce w 2000 roku, ma się nijak do dzisiejszej rzeczywistości. Socjologia, informatyka, wszystko jedno! A mam ten komfort, że w świecie konsultantów, analityków, nie tylko wiem jak to robić, ale też wiem po co. Przeszłam od strony biznesu na stronę wdrożenia i rozumiem nie tylko, jak zbudowany jest system, ale też jak funkcjonują użytkownicy i co zrobić, żeby ich życie stało się łatwiejsze.   

Agata:  Wspomniałaś o tym, że Twoja praca jest w 80% wyjazdowa i że nawet w firmie Cię ostrzegano, że może to się odbić na Twojej rodzinie. Jak to wyszło w praktyce?   

Ania: Moja córka miała prawie 7 lat. I to nie było proste. Co prawda pierwszy projekt trwał tylko 3 albo 4 tygodnie i był w Brukseli, a potem spędziłam kilka tygodni w domu. W ogóle w firmie jest taka zasada, że jeśli nie pracujesz u klienta, to pracujesz z domu. Ale już kolejny projekt, trwał 13 miesięcy i był w Szwecji. Więc przez ten czas, co tydzień, od poniedziałku do czwartku byłam w Sztokholmie. Piątki spędzałam w domu. To był trudny rok, przełomowy dla mnie jako dla matki, kobiety. Jest taki dowcip: “zostawiła Pani dziecko samo z ojcem?”. No nie – albo samo, albo z ojcem. Pomyślałam sobie wtedy, że nie karmię już piersią, moje dziecko ma 7 lat, a ojciec jest równoważnym rodzicem. Moja córka i mąż przez te 4 dni w tygodniu byli tylko we dwoje. Ich relacja stała się bardzo silna i podbudowana. I tak trochę nauczyliśmy się funkcjonować wszyscy.   

W Sztokholmie było nas pięcioro konsultantów. Ja byłam jedyną kobietą, ale dwóch mężczyzn z naszego zespołu również było ojcami, mężami i tak dalej. Jednak za każdym razem, kiedy pracownicy klienta pytali nas o to, jak znosimy podróże, tylko mnie pytano o to, czy nie tęsknię za córką. Kolega – który swoją drogą ma dziecko młodsze od mojej córki – zawsze siedział obok, ale nigdy nie dostał takiego pytania. Moja rodzina nie miała z tym problemu, ale właśnie był taki mocny przekaz z zewnątrz, od obcych ludzi, że kiedy to matka wyjeżdża w delegacje, to z jakiegoś powodu nie jest to w porządku…  

W zeszłym roku odkryłam też granicę tego, jak bardzo mogę podróżować. Dostałam pracę w projekcie, który wymagał ode mnie obecności u klienta przez 5 dni w tygodniu i to okazało się za dużo. Nasza równowaga została zachwiana. Musiałam więc dogadać się z klientem i przekonać, że potrafię w piątki pracować zdalnie. Wtedy – we wrześniu 2019 – mieli z tym okropne problemy, nie chcieli, żeby ktokolwiek pracował zdalnie. Od marca 2020 wszyscy – oczywiście – pracują zdalnie i nie planują szybkiego powrotu do biura…  

Agata: A jak to było z samą przeprowadzką z Polski do UK? Czy łatwo było przenieść swoje doświadczenia z pracy w Polsce na rynek UK, gdzie w zasadzie pracujesz w całej Europie? Zakładam, że zmienił się język, zmieniło się też sama kultura pracy  

Ania: Po pierwsze bardzo trudno mi było znaleźć pracę w Wielkiej Brytanii. Bardzo ciężko wejść w rynek brytyjski bez referencji i wcześniejszego doświadczenia w kraju. Pierwszej pracy szukałam przez sześć miesięcy! Jednak w pierwszej pracy już mnie ktoś zweryfikował. Byłam jakby sprawdzona. Ręce ma – umie pracować. Nie jest kimś przypadkowym. Potem było mi troszkę łatwiej. Drugiej pracy szukałam już tylko trzy tygodnie, a trzecia znalazła mnie sama.  

Zmienił się świat, zmienił się język, w którym pracuję. Nawet cieszyłam się, gdy moja firma wysyłała mnie za granicę, bo nie wstydziłam się rozmawiać z Belgami, Szwedami i wszędzie indziej. Natomiast miałam taką niepewność co do klientów z Londyńskiego City…   

Zmieniła się też kultura pracy. Chociaż to też jest trochę tak, że muszę się dostosowywać do kultury pracy wszystkich innych firm, z którymi pracuję i jest to czasem wyzwaniem. Mam wrażenie, że przede wszystkim przez barierę językową tracimy jakieś takie społeczne wyczucie, nie do końca rozumiem to, co inni sobie przekazują między wierszami. To jest coś, z czym nadal się trochę się zmagam. Na przykład nie do końca wyczuwam, kiedy ludzie są dla mnie mili, a kiedy nie są. Kiedy są tylko mili, bo tak wypada, a kiedy są w tym szczerzy. W kulturze anglosaskiej bycie niemiłym jest największą zbrodnią, więc w sumie nawet jak ktoś Cię nie lubi, to tego nie okazuje. Moja bezpośrednia Polska dusza nie zawsze wyczuwa ten moment między byciem powściągliwie miłym a powściągliwie obojętnym i niemiłym. Przeciętny Brytyjczyk wygląda tak samo w każdej z tych 3 sytuacji, a myśli coś zupełnie innego za każdym razem.  

Agata: Wróćmy zatem do tego, że nie jesteś programistką… Ponoć masz jakąś historię?    

Ania: Zdałam sobie sprawę, że przez koronawirusa pewnie nie wyjadę z domu przez następne kilka miesięcy, o ile nie dłużej. Nawet jeśli świat wróci do normy, to jednak nie prędko będę latać dwa razy w tygodniu do sąsiadów. Zaczęłam więc myśleć o tym, co mogę zrobić z czasem, który mam popołudniami. I wymyśliłam, że najpierw sama się nauczę, a potem poprowadzę zajęcia dla dzieci z programowania w Scratchu – takiej platformy, która pokazuje dzieciom, z czym to się je.   

Ciągle na Facebooku pojawiają się reklamy różnych code campów dla dzieci. I one kosztują jakieś kuriozalne pieniądze! Pomyślałam sobie, że szybciej nauczę się tego sama, a potem pokażę mojej córce. W Scratchu programuje się metodą “drag & drop” – nie skupiasz się na składni języka, przecinkach, czy średnikach, ale na konceptach. Uczysz się tego, czym są pętle, warunki i tak dalej. I jednocześnie od razu widzisz zmiany – obrazki, okienka. Możesz nawet zbudować swoją własną grę i udostępnić ją znajomym! To właśnie robi moja córka – buduje sobie gry i wysyła je do swoich kolegów.  

Agata: Na zakończenie – jaką radę dałabyś osobom, które interesują się pracą w konsultingu i  co dziś powiedziałabyś sobie sprzed 10 lat?

Jak byłam bardzo młoda i wyobrażałam sobie swoją przyszłość, to wyobrażałam sobie taką panią w garsonce, z walizką, która idzie z lotniska do hotelu i jest bardzo ważna i ma bardzo ważną pracę. I muszę powiedzieć, że ta kobieta z walizką, laptopem w plecaku, najczęściej spóźniona, która często trzyma w ręku kubek z kawą (ja mam bambusowy, żeby nie pić z jednorazowych!), myśli sobie o projekcie, o tym, co zrobi na obiad – nie jest to idealny obrazek. Niemniej, moje marzenie się spełniło! I to więcej niż w 100%.   Praca w konsultingu jest dla ludzi, którzy nie potrafią się nudzić. Nie jest to praca ani łatwa, ani spokojna, ani przewidywalna. Nieustanne wyzwanie i przygoda, i jeśli tego się nie polubi, to lepiej tam się nie pchać…   A jeśli miałabym dać jakąś radę dotyczącą wchodzenia do świata IT, to powiedziałabym: nigdy nie zakładaj, że ktoś wie więcej niż Ty.  

Ja zawsze podchodziłam do moich kolegów z pokorą, oni sprawiali takie wrażenie, że wszystko wiedzą. Otóż oni po prostu wiedzieli, gdzie szukać informacji i rozwiązań. I od kiedy ja to rozumiem – to cały ten czar prysł! Przyjechał do nas – do jednego z projektów – nowy administrator, który według zespołu na niczym się nie znał. Jednak gość miał na swoim ekranie otwarte cztery okienka z logami. W oczach przełożonych był idealnym specjalistą, administratorem. Wyglądał bardzo profesjonalnie! Nie wiem, skąd tacy ludzie się biorą – ale jakimś cudem oni zawsze noszą spodnie.   

Dlatego też nie warto wątpić we własne możliwości i we własną wartość. Nawet jeśli wszyscy wokół sprawiają wrażenie mądrzejszych.